Igor Chomyn Igor Chomyn
537
BLOG

I stał się Brexit...

Igor Chomyn Igor Chomyn Brexit Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

     I zadowolony był Szulz ze stworzenia swego. Albowiem główny hamulcowy w zacnym dziele nowego lepszego świata stwarzaniu właśnie sam się strącił w mroczne otchłanie suwerennych państw narodowych. Któż teraz powstrzyma czterech jeźdzców eurokalipsy, wspomnianego Szulza Martina, Timmermansa Fransa, Junckera Jean-Claude'a i Tuska Donalda, przed zmontowaniem nam ich wymarzonego europejskiego superpaństwa? 
                                     Na kłopoty z integracją - więcej integracji    
    Wsród wielu interpretacji brytyjskiego wyjścia z Unii Europejskiej zdarzały się też pozytywne. Że może eurokraci w końcu przejrzą na oczy, zrozumieją, iż sterowana przez nich integracja europejska dawno już szła w bardzo złym kierunku. Że się zmienią, że zrobią coś, żeby inne państwa nie poszły śladem Brytyjczyków, ba - żeby i ci ostatni przemyśleli swoją decyzję i wrócili. Niestety, pierwsze reakcje wróżą coś odwrotnego.
    Już na dzień przed felernym referendum Juncker ostrzegał, że nie będzie żadnych nowych negocjacji ze Zjednoczonym Królestwem na temat jego funkcjonowania w Unii. "Wyjście oznacza wyjście", powiedział. Potwierdził to także po referendum, napominając brytyjskie władze, by te nie opóźniały procesu wyjścia z tej organizacji. I to pomimo tego, że referendum owo nie ma mocy prawnej, zaś procesu wychodzenia ze wspólnoty europejskiej nie przewidywały ani traktaty europejskie, ani prawo brytyjskie. Wszystko to jest kwestią negocjacji i żmudnych ustaleń na najbliższe lata. Wygląda to trochę tak, jakby przewodniczący Komisji Europejskiej chciał upokorzyć Brytyjczyków, zwłaszcza że sprawę komplikuje dodatkowo fakt, że taki wynik nie podoba się Szkotom (szefowa szkockiego rządu, Nicola Sturgeon już zapowiedziała powtórkę referendum o niepodległość jej kraju) i Irlandczykom, co może doprowadzić do rozpadu Zjednoczonego Królestwa. 
    Tymczasem w sieci krąży już dokument, sygnowany przez szefów dyplomacji Niemiec i Francji, postulujący poszerzenie wspólnej polityki państw europejskich o wiele nowych aspektów, takich jak wspólna polityka bezpieczeństwa, wojskowa, azylowa i migracyjna. Portal tvp.info, który dotarł do tego dokumentu, pisał w dość histerycznym tonie, że "Kraje członkowskie faktycznie nie miałyby prawa do własnej armii, własnych służb specjalnych, odrębnego kodeksu karnego, odrębnego systemu podatkowego – w tym wysokości podatków, własnej waluty, czy banku centralnego zdolnego do realnej obrony interesów finansowych państwa narodowego. Ponadto kraje członkowskie faktycznie straciłyby kontrolę nad własnymi granicami oraz procedurami wpuszczania i relokowania uchodźców na ich terenie." ( http://www.tvp.info/25939371/nasz-news-superpanstwo-zamiast-unii-europejskiej--ultimatum-francji-i-niemiec ). I choć realizacja tych postulatów wydaje się dziś mało prawdopodobna, to jednak tego rodzaju propozycje dobrze obrazują punkt widzenia niemieckich i francuskich polityków. Zapominają oni widocznie, że nachalne forsowanie kolejnych prerogatyw dla niepoddawanych demokratycznemu osądowi eurokratów, kosztem rządów państw narodowych, jest właśnie tym, co przechyliło szalę zwycięstwa na korzyść opcji "leave". Chęć przeprowadzenia analogicznych referendów już zapowiedziało kilka innych krajów, wiele kolejnych zapewne będzie taki krok rozważać. W rezultacie może się okazać, że takie europejskie superpaństwo faktycznie powstanie, tylko w granicach z czasów Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. A może nawet i to nie, bo jednym z państw, które wyraziły chęć przeprowadzenia takiego referendum była Holandia.
    Wpisuje się w to wszystko coraz większe ograniczanie praw i wolności obywateli, spowodowane - a jakże! - troską o nasze bezpieczeństwo (znany cytat Benjamina Franklina jest zaiste ponadczasowy...), co dotyczy niestety również przeforsowanej przez polski rząd ustaway antyterrorystycznej. 
    No i, rzecz jasna, gdzieś tam na widnokręgu majaczy wielka niewiadoma, czyli ewentualna prezydentura Donalda Trumpa.
                                            Uśmiech Putina?
    Wielu komentatorów stawia tezę, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE jest w interesie Władimira Putina. Taka teza jest w dużej mierze słuszna, choć nie należy tu dramatyzować. Niewątpliwie Brytyjczycy byli najważniejszą atlantycką forpocztą w Zjednoczonej Europie i ich brak jest dla Kremla korzystny. Dla Rosjan marzeniem jest na pewno rozbicie NATO i usunięcie Amerykanów ze Starego Kontynentu, nie jest jednak pewnym, czy również rozbicie Unii Europejskiej. Jej istnienie w takiej postaci jak teraz, czyli rachitycznego, zbiurokratyzowanego i coraz bardziej zdominowanego przez skłonnych do dogadywania się z Moskwą Niemców, wydaje się być nawet wariantem lepszym, niż istnienie osobnych państw narodowych czy pomniejszych bloków, spośród których niektóre z pewnością chciałyby się oprzeć na Stanach Zjednoczonych (inne z kolei na Chinach). Patrząc na dzisiejszą, pogrążoną w chaosie ciągłych zamieszek i zamachów terrorystycznych, Francję, której prezydent wykorzystał obecną sytuację do wprowadzenia stanu wyjątkowego, dzięki czemu może on sobie forsować ustawy bez zgody parlamentu (czy czegoś nam to nie przypomina?), trudno wyobrazić sobie, że krajem tym jakoś specjalnie przejmuje się ktoś taki jak Putin.
    Poza tym Rosja prowadzi w ostatnich latach politykę na tyle agresywną (nie tylko zresztą ona...), że nie wiadomo, czy nie przygotowuje się już do jakiegoś globalnego starcia, czego skutki są zupełnie nieprzewidywalne i żaden Brexit nie będzie tu miał żadnego znaczenia. Trudno zresztą żeby było inaczej, skoro Rosjanie wykorzystali korzystny dla nich okres wysokich cen ropy nie po to, żeby kraj zmodernizować (wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej scementowali scentralizowany, wertykalny system władzy) i nie po to również, żeby uniezależnić jego rozwój od cen surowców (stawiali raczej na to, że będą mogli zmonopolizować ich sprzedaż, najlepiej z pominięciem krajów tranzytowych, jak Ukraina). Trzeba wprawdzie przyznać, że poziom życia przeciętnego Rosjanina wzrósł znacząco w porównaniu do "przeklętych 90-tych" (choć teraz znów się stopniowo obniża, w miarę "wstawania z kolan"). Skupiono się jednak głównie na wzmocnieniu i modernizacji sił zbrojnych. A także, jak już wspomniano, na coraz większym przykręcaniu śruby obywatelom (które coraz bardziej postępuje - vide przyjęty ostatnio jednogłośnie tzw. "pakiet Iriny Jarowej"). Cóż więc teraz pozostało robić? 
     Niedawno rosyjskie samoloty SU-24 pozwoliły sobie na prowokacyjny, kilkunastokrotny przelot nad amerykańskim niszczycielem USS Donald Cook, co Pentagon określił mianem "powrotu do zaczepek w zimnowojennym stylu". Amerykanie zrewanżowali się Rosjanom 17 czerwca, kiedy to ich niszczyciel Gravely zbliżył się na niebezpieczną odległość do rosyjskiego okrętu patrolowego "Jarosław Mądry" na Morzu Śródziemnym. Geopolityczne napięcie już od jakiegoś czasu jest mocno wyczuwalne i Brexit można traktować jako jeden z jego elementów. Zaczęło się (przynajmniej w Europie, bo wcześniej nic tu się specjalnego nie działo) od rewolucji Majdanu, potem ruszyło jak z bicza strzelił - aneksja Krymu przez Rosję i wojna w Donbasie, następnie kryzys z imigrantami z Mahgrebu i Lewantu, coraz więcej ataków terrorystycznych i zamieszek (a nawet gwałtów na ulicach miast!), coraz większe różnice interesów stron walczących w Syrii i Iraku; wreszcie teraz mamy Brexit. Dodajmy, że żaden z tych problemów nie jest nawet bliski rozwiązania. Gdzie te spokojne czasy, kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej? Nawet jeszcze podczas Arabskiej Wiosny niewielu spodziewało się, że będzie aż tak źle. 
                                                Co robić?
    W takiej sytuacji geopolitycznej, w jakiej się teraz znaleźliśmy, nie ma oczywiście prostych recept. Zbyt dużo jest niewiadomych zmiennych. Coś jednak robić trzeba.
     Przede wszystkim trzeba dobrze ocenić realia i własne możliwości. To niestety niespecjalnie Polsce wychodziło w ostatnich latach. Zarówno na kierunku zachodnim (gdzie Polska nie stała się żadnym partnerem dla Paryża i Berlina, tylko raczej ich surowcowym i demograficznym zapleczem, nie mówiąc już o nieumiejętności reagowania na zupełnie odmienne podejście tych krajów do działań Rosji), wschodnim (gdzie rezultaty przyciągania na Zachód Ukrainy, Gruzji, a już zwłaszcza Białorusi są bardziej niż problematyczne), północnym (brak większej współpracy z krajami skandynawskimi w kwestiach energetycznych, wysokich technologii, etc.) i południowym (Grupę Wyszehradzką trudno określić jako dobrze funkcjonujący sojusz krajów o zbliżonych interesach, zaniedbane relacje z Rumunią, itd.), jak i w kontaktach z Amerykanami (którym głównie, cytując klasyka, "robiliśmy łaskę", nie dostając za to zbyt wiele) trudno znaleźć jakiekolwiek sukcesy. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej są poza tym dość skutecznie rozgrywane przez silniejszych graczy za pomocą historycznych resentymentów, czego dobrym przykładem są obecne napięcia polsko-ukraińskie w kwestii rzezi wołyńskiej. Tak najczęściej rozgrywa się kraje słabe i ze słabo rozwiniętymi elitami.  Jakkolwiek by oceniać samo to wydarzenie, warto przypomnieć, że Amerykanie zrzucili na Japonię dwie bomby atomowe i nigdy za to nie przeprosili, a nie przeszkadza to obu krajom być w ścisłym sojuszu. Podobnie Francuzom w zakładaniu wraz z Niemcami w 1952 roku Wspólnoty Węgla i Stali nie przeszkadzało to, co ci drudzy zrobili z ich państwem dwanaście lat wcześniej (i nie przeszkadzały im późniejsze amnestie dla byłych członków Wehrmachtu, SS i SA, uchwalone przez Adenauera). Może czas się w końcu zacząć czegoś uczyć od mądrzejszych?
    Tym bardziej, że w naszym regionie coraz bardziej zaznacza swoją obecność kolejna ze światowych potęg - Chiny. Dla ich wielkiego geopolitycznego przedsięwzięcia, zwanego projektem "Jednego Pasa, Jednej Drogi", duże znaczenie ma region Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza Polski. Jest to duża szansa na rozwój i gwarancje bezpieczeństwa dla naszych krajów, tym bardziej przecież, że nie wymaga ona zrywania współpracy z Amerykanami, czy wychodzenia z Unii, jak Brytyjczycy. Można tworzyć nasze Międzymorze w oparciu o lawirowanie między różnymi potęgami, zamiast uzależniać się od jednego z nich.
    No i - last but not least - mamy wciąż Wielką Brytanię, która, wbrew temu, co sugerował ostatnio Grzegorz Schetyna (jak zwykle po to tylko, żeby zaatakować znienawidzonego Jarosława), w dalszym ciągu może być naszym sojusznikiem. Nawet jeśli Albion opuści Unię Europejską, nie zniknie przecież z Europy.
    Na koniec znaleziona gdzieś anegdotka. W historii Wielkiej Brytanii powtarzał się pewien cykl - wyspa ta była podbijana raz na tysiąc lat (Rzym w I wieku, Wilhelm Zdobywca w XI). Może Brytyjczycy starają się być ostrożni, bo kolejny podbój przypada na wiek obecny? 
    

Igor Chomyn
O mnie Igor Chomyn

https://www.facebook.com/igor.chomyn

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka